Diament to nie tylko najlepszy przyjaciel kobiety. To także doskonała inwestycja dla osób, które chcą ulokować swój kapitał w wyjątkowy sposób – o czym rozmawiamy z Marcinem Marcokiem właścicielem MART DIAMONDS.
Wywiad dla magazynu HUGE 1/2019. Rozmawia: Ireneusz Różański
Czy diament inwestycyjny to taki sam diament, jaki możemy zobaczyć w biżuterii - czy są między nimi różnice?
Kilka lat temu przyjęło się, że diament inwestycyjny to kamień powyżej jednego karata o dobrej jakości. Dzisiaj powiedziałbym, że ciężko stwierdzić, co jest diamentem inwestycyjnym, bo każdy kupiony diament to pewnego rodzaju inwestycja. Trzeba jednak pamiętać, że diamenty to nie tylko twarde zabezpieczenie kapitału, ale też inwestycja „w siebie” – stwierdzam to po wielu rozmowach z klientami. Według nich posiadanie diamentów daje im inną perspektywę patrzenia na siebie.
Jak w takim razie wygląda ten pierwszy raz, kiedy klient przychodzi do Pańskiej firmy?
Inwestycja w diamenty jest poparta takim małym wywiadem. Muszę dowiedzieć się, jaki cel stawia sobie osoba przed taką inwestycją. Czy chce zabezpieczyć swoje środki, czy może spektakularnie zyskać. Przy drugiej opcji wiadomo, że kwota przeznaczona na zakup musi być też spektakularna. To znaczy, że zakup diamentów jest raczej przemyślaną decyzją a nie impulsem osoby z odpowiednimi środkami?
Mimo wszystko prawie zawsze jest to jednak impuls, bo diamenty są piękne i nie da się przejść obok nich obojętnie. Są klienci, którzy próbują do tego podejść matematycznie, ale później ten stosunek do kamienia się zmienia. Jeden z naszych klientów tak się przywiązał do swej inwestycji, że jeździ z nią wszędzie. Jest w stanie przysłać mi zdjęcie z egzotycznej plaży swojego 2-karatowego diamentu z podpisem „Ja i mój diament”.

Istnieje definicja idealnego diamentu?
Kiedyś napisałem żonie SMS-a, że jak znajdę idealny diament to jej kupię, więc właściwie najpierw o nim dowie się moja żona. Później zobaczą inni. Warto jednak podkreślić, że nie da się znaleźć dwóch identycznych diamentów, przez co każdy z nich jest na swój sposób idealny. Oczywiście, że uznaje się za najpiękniejsze te o najpiękniejszej barwie i najlepszej czystości, ale czasami inkluzja drzemiąca w kamieniu powoduje, że bardziej zachwycisz się tym ze skazą, niż tym uznanym za idealny. Ja od kilkunastu lat szukam kamienia, w którym widoczna gołym okiem byłaby inkluzja. Najlepiej, żeby był to granat, najlepiej, żeby ten granat był różowy i żeby był w tafli – bo sobie coś takiego wymarzyłem. Jak nie znajdę takiego kamienia, to przetnę istniejący kamień i włożę do niego różowy diament i zrobimy z niego dublet, czego normalnie się nie robi. Marzy mi się właśnie taki kamień z wyjątkowym zawieszeniem w środku. Trzeba wziąć jednak poprawkę na to, że jeżeli chodzi o diamenty, to ja nie jestem normalny i inaczej na nie patrzę i staram się dostrzec w każdym wyjątkowość.
Ile lat, więc trzeba, aby liczyć się w tym biznesie, czy może jest to kwestia talentu?
Ja jestem za młody (śmiech) O diamentach uczy się człowiek całe życie. Istotna jest też pokora, bo ilekroć wydaje ci się, że już coś wiesz, dostajesz od nich nauczkę. Raz w życiu kupiłem od klienta kamień, nie poświęcają mu zbyt wiele czasu – wszystko wydawało mi się na moje oko wiadome i pewne. Wieczorem w domu, miałem czas, aby poświęcić więcej czasu na analizę kamienia. Kiedy wziąłem go w pęsetę i przyjrzałem się dokładnie, dopiero zauważyłem w tafli inkluzję, której wcześniej nie dostrzegłem. Ten kamień pozostał u nas, oprawiłem go i umieściłem w naszyjniku, który czasami zakłada moja żona. Zawsze mi przypomina, że pracy przy diamentach nie można traktować po łebkach – kamieniom trzeba poświęcić uwagę i odpowiednio dużo czasu.
Jaki potrzebny jest minimalny wkład, aby zacząć inwestować w diamenty?
Kwota, która pozwala sensownie zainwestować w wartościowe kamienie to około 10 000 dolarów, ale zdajemy sobie sprawę, że nie każdego stać na taki wydatek. Proponujemy więc rozwiązanie, które nazywamy „systemem skarbonkowym”, polegające na tym, że klient kupuje sobie tańsze kamienie – takie po około 1 500 dolarów. Kiedy zbierze ich dziesięć, to my wymieniamy mu ten zbiór na jeden kamień o wartości 15 000 dolarów. I inwestor staje się posiadaczem czegoś wyjątkowego – diamentu jednokaratowego.

Naturalny diament bezbarwny o szlifie brylantowym.
Prowadzi Pan już ten biznes od 25 lat. Czym różni się MART DIAMONDS od konkurencji?
Chodzi o zaufanie, które buduje się latami i o to, żeby umieć powiedzieć klientowi wszystko o diamencie. Ważną rzeczą jest też niekoloryzowanie – mówimy całą prawdę o kamieniu, którą zresztą można bardzo szybko zweryfikować. Dzięki zbudowanemu w ten sposób zaufaniu nasi klienci do nas wracają a my możemy powiedzieć, że co kilkanaście minut sprzedajemy gdzieś na świecie jeden diament bardzo dobrej jakości.
Czy pochodzenie diamentów to bardzo istotna kwestia w tym biznesie?
Tak. Przede wszystkim liczy się legalne pochodzenie kamieni. Oczywiście ważna jest też renoma kopalni. Na przykład różowe diamenty z Aryle w Australii cieszą się największą estymą w branży. Ale być może w Sierra Leone znajdziemy równie piękny różowy kamień jak ten z Australii. Dużo zależy właśnie od marki i wielkości firmy. Australijczycy z Argyle bardzo dużo zrobili, jeżeli chodzi o marketing i zbierają tego plony od lat. Nie uciekniemy jednak od ich wartości materialnej.
Polaków stać na drogie kamienie?
Ostatnio udało nam się sprzedać kamień o wartości 9,5 mln dolarów – to był 43 karatowy brylant D/FL o perfekcyjnym szlifie.
Dlaczego wybrał Pan diamenty a nie na przykład ropę?
Zawsze chciałem mieć to co najlepsze, a nie ma nic wspanialszego od diamentów. Super mieć tankowce z ropą i rozsyłać je po całym świecie, ale ja wolę przyglądać się diamentom i cieszyć się ich pięknem.
Czy w ciągu tych 25 lat dużo się zmieniło w tym biznesie? Były jakieś milowe kroki w branży?
Kryzys z roku 2008 zmienił dużo w sposobie patrzenia na diamenty. Przez długie lata pracowaliśmy na swoją pozycję, i mimo że Europa jest mniejszym graczem od USA czy Chin, to my jako firma liczymy się na całym świecie. Jesteśmy jedynym członkiem FCRF (The Fancy Color Reaearch Foundation) w tej części Europy i bardzo sobie cenimy to, że zostaliśmy zaproszeni do udziału w ich programie, który dba o transparentność tej branży. Jesteśmy też wymienni przez GIA (Gemological Institute of America) jako firma godna polecenia. Takie działania, które jeszcze kilka lat temu w Polsce były bez znaczenia, dziś są doceniane, bo stanowią o sile marki.

Różowy diament z kopalni Argyle.
Czy ta renoma, na którą uwagę zwracają świadomi klienci, przekłada się też na inne aspekty biznesu?
Australijska kopalnia diamentów różowych Argyle, co roku wybiera kilkadziesiąt swoich najcenniejszych kamieni i przeznacza je na coś w rodzaju przetargu, do którego jest zapraszanych około kilkunastu firm z całego świata. Australijczycy wystawiają swoje diamenty, zainteresowani oglądają je a następnie każdy składa swoją ofertę w zalakowanych kopertach. W tym roku wystawiono na sprzedaż 63 sztuki diamentów, z których każdy ma swoją książkę – coś w rodzaju rodowodu kamienia. I tak się składa, że wśród zaproszonych firm na ten przetarg znalazł się MART DIAMONDS. Obejrzeliśmy kamienie i złożyliśmy swoje oferty – udało nam się kupić 4 diamenty. I udany udział w takim branżowym przetargu uznaję za dowód na to, że inwestowanie w swoją markę się opłaca.
A co się stanie z tą branżą, kiedy już ludzie wydobędą wszystkie diamenty?
Jeszcze nie wiadomo, kiedy dokładnie taki moment nadejdzie, ale jest to nieuniknione. W australijskiej Argyle prognozują, że złoża wyczerpią się za 2-3 lata. Będziemy obserwować, jak na to zareaguje rynek i będziemy gotowi na każdą ewentualność.
Ja jestem za młody (śmiech) O diamentach uczy się człowiek całe życie. Istotna jest też pokora, bo ilekroć wydaje ci się, że już coś wiesz, dostajesz od nich nauczkę. Raz w życiu kupiłem od klienta kamień, nie poświęcają mu zbyt wiele czasu – wszystko wydawało mi się na moje oko wiadome i pewne. Wieczorem w domu, miałem czas, aby poświęcić więcej czasu na analizę kamienia. Kiedy wziąłem go w pęsetę i przyjrzałem się dokładnie, dopiero zauważyłem w tafli inkluzję, której wcześniej nie dostrzegłem. Ten kamień pozostał u nas, oprawiłem go i umieściłem w naszyjniku, który czasami zakłada moja żona. Zawsze mi przypomina, że pracy przy diamentach nie można traktować po łebkach – kamieniom trzeba poświęcić uwagę i odpowiednio dużo czasu.